sobota, 20 lutego 2016

Sandy toes and salty kisses

Ostatni tydzień spędziliśmy na plażach.
Najpierw zawitalismy do Loviny na północnym wybrzeżu Bali. Skusiła nas obietnica delfinów. Tymczasem przywitała nas powódź i cały dzień deszczu. Żeby zobaczyć delfiny mieliśmy dwie możliwości: basen hotelowy (meh) albo dzikie z łódeczki. Wzięłam więc o świcie maskę i płetwy i ruszyliśmy łóżeczka wypatrywac zwierzaki. Delfiny były - gdzieś daleko, znikające za około setka łódek uczestniczachych w czymś co bardziej przypominało obławę niż cokolwiek w czym chciałabym brać udział. Do wody oczywiście nie wskoczylam. Strach pomyśleć co tam się dzieje w sezonie.
Pogoda zmusiła nas do intensywnego researchu gdzie się udać, żeby nie zmarnować sobie wakacji na ukrywanie się przed deszczem. Zdecydowaliśmy sie zaryzykowac Gili Islands i to był strzał w dziesiątkę. Padało może 2 razy przez chwilę. Wysepka maleńka, żadnych aut, tylko zaprzęgi kucykowe i rowery, bambusowe chatki i drewniane bungalowy z łazienkami pod gołym niebem. Pod nosem piękna rafa, ryby, żółwie, a na obiad świeże rybki. Wypoczeliśmy, wygrzaliśmy się i jesteśmy gotowi jechać dalej, powoli już kierując się na lotnisko.

Fotki: https://www.instagram.com/agat.ja/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz